Globalny eksperyment więzienny

Każdemu, kto miał okazję zetknąć się z teoriami psychologii społecznej znany jest stanfordzki eksperyment więzienny Philipa Zimbardo z 1971 r. Przeprowadzony na grupie 24 wybranych, przebadanych, zdrowych ochotników – studentów amerykańskich uczelni wyższych projekt dotyczył umiejętności, możliwości i gotowości wcielania się w skrajne role społeczne. Do dziś eksperyment budzi zainteresowanie, kontrowersje i jest przedmiotem analiz naukowych. Nie trzeba być wybitnym naukowcem, żeby po kilkunastu miesiącach trwania projektu pandemicznego COVID-19 dojść do wniosku, że możni tego świata postanowili przenieść eksperyment więzienny z fazy laboratoryjnej w fazę globalną i przetestować go na całej populacji Cywilizacji Zachodniej. Mechanizmy, którymi posłużył się Zimbardo w skali mikro w piwnicach Uniwersytetu Stanforda świetnie sprawdzają się na populacji kilku miliardów osobników.

Uczestnicy eksperymentu rekrutowali się z pośród pracowników naukowych uniwersytetu, konsultantów z zakresu więziennictwa i przede wszystkim studentów amerykańskich szkół wyższych, którzy zgłosili się do tego projektu dobrowolnie za skromnym wynagrodzeniem. W projekt zaangażowany był również były więzień, który spędził 17 lat w placówkach o zaostrzonym rygorze. Specjalnie na tę okazję zaprojektowane „więzienie” w piwnicach budynku uniwersytetu dysponowało trzema celami, karcerem, pokojem dyrektora więzienia i gabinetem koordynatora, czyli samego Philipa Zimbardo. Całość rejestrowało czujne oko kamery.  Dwudziestu czterech uczestników podzielono na więźniów i strażników losowo, za pomocą rzutu monetą. Przydzielono im odpowiednie atrybuty i gadżety w zależności od wylosowanych ról.

Foto: Pixabay.com

Eksperyment stanfordzki pokazuje jak łatwo zdrowi, zrównoważeni, wykształceni, młodzi ludzie, w niezwykle krótkim czasie byli w stanie przeistoczyć się w gorliwych strażników z jednej strony oraz potulnych, wykonujących upokarzające polecenia więźniów z drugiej. Wystarczyły dwa dni, przypisanie atrybutów w postaci pałek, mundurów, ciemnych okularów i gwizdków strażnikom oraz białych szat,  łańcuchów na nogach i numerów na piersiach więźniom żeby jedni i drudzy „normalni ludzie” idealnie wpasowali się w swoje nowe role. Pomogło również zainicjowanie kilku „sterowanych kryzysów” wewnątrz sztucznie wykreowanej placówki penitencjarnej. Zaplanowany na dwa tygodnie projekt przybrał na tyle niepokojącą dla Zimbardo formę, że ten postanowił go przerwać zaledwie po sześciu dniach.

Kto o eksperymencie stanfordzkim nie słyszał ten powinien przynajmniej obejrzeć film opowiadający o tym projekcie (link pod tekstem) i sprawdzić jak wiele elementów zademonstrowanych przez uczestników tego „wydarzenia” z 1971 r. wspólnych jest z obecnymi zachowaniami „ludzi wolnych” w wykreowanej rzeczywistości pandemicznej – zarówno po stronie wytypowanych do roli „więźniów” (ofiar) jak i tych, którym w udziale przypadła czasowa rola „strażników” (oprawców).

Znajdziemy tam przede wszystkim „sztuczny świat więzienia” umieszczony w dobrze znanym, realnym świecie piwnic szanowanego uniwersytetu. Podobnie nasze dobrze znane nam domy i mieszkania w projekcie pandemicznym przekształcane są w cele, w których mieszkamy, pracujemy i spędzamy czas wolny – jak w instytucji totalnej.

Znajdziemy tam atrybuty władzy w postaci pałek i mundurów, które dziś mogą kojarzyć sięze strzykawkami i lekarskimi kitlami, oraz atrybuty poddaństwa w postaci numerów i łańcuchów na kostkach. Na numery w pandemicznym projekcie przyjdzie jeszcze czas (o czym przed rokiem pisałem w Globalnym Buncie Elit). Role łańcuchów pełnią zaś maseczki nakazywane przez strażników pomimo racjonalnych i medycznych przeciwwskazań. Tylko po to by uzyskać efekt posłuszeństwa, by więźniowie mogli mieć czas, aby wczuć się w swoje role. By nie śmieli protestować gdy nadejdą kolejne irracjonalne polecenia.

Znajdziemy tam opracowaną przez strażników „celę uprzywilejowaną”, gdzie trafiać mieli więźniowie posłuszni, nieuczestniczący w buncie. Tam można się było ubrać, umyć, wyszczotkować zęby, położyć się na pryczy pod ciepłym kocem, a nawet zjeść dodatkowy posiłek z deserem. To tak, jakbyśmy dziś oglądali zdjęcia celebrytów z zanzibarskich plaż z podtekstem: jak będziesz posłuszny to też pojedziesz.

Znajdziemy tam również i przekazy dnia, niczym nadawane dziś przez główne media od prawa do lewa obowiązujące narracje w postaci dyktowanych przez strażników listów do rodziny: „kochana mamo, jest tu bardzo fajnie, siedzimy w celach, jaramy szlugi i jest super”- parafrazując tekst piosenki. Nikt nie ma prawa wyłamać się z narzuconego przez „szefostwo projektu” przekazowi pandemicznemu, powtarzanego mechanicznie przez posłuszne, otępiałe społeczeństwo.

Jest też i ksiądz i adwokat, którzy nie próbują nawet wyjść poza schemat sztucznych murów więziennych, utwierdzając osadzonych w przekonaniu, że nie ma innego wyjścia tylko trzeba postępować zgodnie z procedurami. To tak jak współcześni duszpasterze katoliccy (w przeważającej większości): zamiast o mocy Zbawiciela przekonują „wiernych” o mocy upichconych naprędce szczepionek.

Jak łatwo wejść w nową rolę strażnika świadczyć może casus byłej dziennikarki a obecnej posłanki PiS Joanny Lichockiej, która w reakcji na program telewizyjny ukazujący fakty i opinie o pandemii prezentowane rzeczowo przez profesjonalistów (Warto rozmawiać red. Pospieszalskiego) zapałała inkwizycyjnym płomieniem, grożąc wykluczeniem, sankcjami, ostracyzmem. Przyjmując funkcje pandemicznego nadzory zapomniała pani poseł o tak podstawowych kwestiach jak standardy demokratyczne, etyczne i dziennikarskie, wolność słowa czy prawo dostępu społeczeństwa do rzetelnych informacji dot. zdrowia w obliczu największej hekatomby od II wojny światowej.

Być może nie bez przyczyny tak szybką przemianę człowieka „dobrego” w człowieka „złego” jedynie z powodu zmiany przez niego środowiska (uniwersum) w jakim się znalazł, sam Zimbardo określił mianem Efektu Lucyfera.

Eksperyment stanfordzki tym różnił się od obecnego projektu pandemicznego COVID-19, że ze współczesnego świata ucieczki nie ma. Nigdzie. Po zakończeniu eksperymentu covidowego nie będziemy mogli powrócić do świata jaki dotąd znaliśmy, bo tego świata już po prostu nie będzie. Już go nie ma – funkcjonujemy w jego fantomach. Za kilka, może kilkanaście miesięcy wszyscy obudzimy się świecie nowej normalności, w systemie postpandemicznego totalitaryzmu, wszyscy doskonale wpasowani już w swoje nowe role: posłusznych, spolegliwych, pomiatanych więźniów z jednej strony i gorliwych, wiernych, zaangażowanych strażników– tym drugim wydawać się będzie, że dysponują władzą i kontrolują sytuację. Tymczasem i jedni i drudzy są i będą jedynie marionetkami w rękach zarządcy pandemicznego więzienia oraz głównego kierownika projektu – globalnej cyfrowej arystokracji.

SAD

Foto: Cicha furia – Stanfordzki eksperyment więzienny